„Z pamiętnika czerwonej pół-kadry”


DZIEŃ ÓSMY


30 lipca- poniedziałek


Dziś znowu powtórka z 26 lipca. Jedyna zmiana jest taka, że nie zaczęło się od mszy świętej, ponieważ wczoraj opuścił nas ksiądz Wojciech. Zjedliśmy więc śniadanie o 8:00, a już o 8:30 starsza grupa siedziała w autokarze.
Pojechali do Zamku Śląskich Legend. Kilka dni temu opisywałam moje przeżycia w tym miejscu. Dlatego skupię się raczej na wycieczce w góry. Zacznę jednak od początku. Gdy nasi starsi koledzy wygrali się na Szrenicę, postanowiłam „zachorować”. Nawet dostałam propozycję zostania w domu, jednak stwierdziłam tak- raz się żyje, ile razy w roku mam szansę pobyć w górach? Poza tym nie chciałam być „mięczakiem” i ostatecznie poszłam. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie był to najgorszy pomysł. Na początku trzeba było dojść do wyciągu krzesełkowego. Nie byłoby to problemem, gdyby nie fakt, że panował niemiłosierny skwar, a dodatkowo nie było nigdzie ani skrawka cienia. Coś strasznego. Przed wejściem na wyciąg każdej starszej osobie przydzielono młodszego „przyjaciela”- te odrobinkę mniej grzeczne dzieci. Ja też dostałam jednego pod opiekę, jednak mój nowy kolega zachowywał się naprawdę jak należy i nie miałam z nim najmniejszych kłopotów. Po pierwszej kanapie (były dwuosobowe) przesiedliśmy się do drugiej. Tym razem na szczęście nikomu nic nie spadło . Gdy dojechaliśmy na szczyt, przyszedł czas na zdjęcia. Widoki były naprawdę fenomenalne!!! Następnie udaliśmy się do baru. Pan przewodnik polecił nam ponoć wyśmienite naleśniki z serem i jagodami. Wiele osób posłuchało jego rady i je zamówiło. Potem znów robiliśmy zdjęcia, w tym grupowe. Pogoda na 1361 m n.p.m. była wręcz wspaniała! Miły, orzeźwiający wiaterek i brak słońca był nam bardzo potrzebny. Szkoda, że szybko trzeba było się stamtąd „ewakuować”. Schodzenie było dość przyjemne- wybraliśmy krótszą trasę, całą wybrukowaną. Postoje miały miejsce stosunkowo często, leżenie w trawie z zamkniętymi oczami to wspaniała sprawa! Pod koniec wycieczki zatrzymaliśmy się przy wodospadzie Szklarki, gdzie wiele osób zjadło lody. Z powodu częstych i długich przerw spóźniliśmy się na obiad około pół godziny. Ale udało się, zjedliśmy zupę kalafiorową i kaszę z gulaszem. Całkiem smaczne.
Po obiedzie grupy zajmowały się przygotowywaniem scenek biblijnych zawierających słowo klucz- ziarno. Na początku przywitaliśmy świeżo przybyłego księdza Tomasza. Następnie rozpoczęło się przedstawianie krótkich fragmentów. Zaczęły fioletowe z przypowieścią o Synu Marnotrawnym. Mnie ta inscenizacja bardzo się podobała, było duże tekstu i ładnej charakteryzacji. Następnie wystąpili zieloni z opowieścią o szabacie i Jezusie. Wszyscy byli przebrani, dzięki czemu wszystko wyglądało schludnie i estetycznie. Jednakże ich scenka była zbyt krótka i za mało w niej było treści- to moje własne zdanie. Później na scenę wyszły różowe z rozmnożeniem chleba i ryb. Po nich przyszła kolej na żółtych, którzy przedstawili stworzenie świata. Nie było tu ani strojów, ani gry aktorskiej- czterech chłopaków czytało fragment na role. Potem niebiescy- połów ryb. Najzabawniejszym elementem był chyba pewnie uczeń Jezusa z ciekawym kolorem włosów, który postanowił zaprezentować nam swoje umiejętności taneczne. Najlepsze na koniec- czyli czerwone z przypowieścią o Siewcy, która pojawiła się również w Ewangelii. Po scenkach odbyła się pierwsza msza święta z udziałem ks. Tomasza, który przywiózł ze sobą ziarenka pszenicy- rozdawane następnie po mszy. Po mszy miała zostać przekazana chusta. Zieloni długo czekali na diakona i z dalszego obrotu sprawy wynika, że może lepiej by było, żeby nie czekali. Diakon bowiem, ku zdziwieniu wszystkich, głównie zielonych, przekazał chustę grupie uważanej za najniegrzeczniejszą- niebieskiej. Diakon zrobił to bez porozumienia ze swoimi wychowankami. Najgorsze jest to, że chustę miałyśmy otrzymać my- tzn. ja i Natalia. No ale cóż, jak diakon postanowił, tak się stało… Po chuście znów przywitano księdza Tomasza, który oznajmił nam, że dzisiaj we Wrocławiu termometry odnotowały aż 35 stopni Celsjusza! Teraz, jak co dzień, przyszła pora na bajkę pana Ferrero pod tytułem „Rozwiązanie”. Bajka była naprawdę mądra i myślę, że wielu z nas, szczególnie tym młodym, dała bądź powinna dać dużo do myślenia. Tym razem wszystko odbyło się bez modlitwy wieczornej. Ale msza na szczęście była.


Dobranoc, Zuzia!

„Z pamiętnika czerwonej pół-kadry”

DZIEŃ SIÓDMY

29 lipca- niedziela


Kto z Was, drodzy rodzice, wie, co za dzień przychodzi, gdy widzicie zdjęcia kolonistów przebranych za wszystkie kolory tęczy (no prawie wszystkie)? Jakaś nieśmiała ręka z tyłu, proszę! „Dzień kolorów?”- TAK! Bingo! 100 punktów dla pani! A więc ten wyjątkowy dzień rozpoczął się, (nie na mszy!) tylko na śniadaniu w kolorze. Wychowawcy wpisywali do tabelek liczbę rzeczy w kolorze. Niezwykle zabawnym widokiem były małe dzieci poubierane w nieskończenie wiele bluzek i spodni. Nagle z małych słodkich dzieciaczków zmieniły się w przerośnięte i baaardzo dobrze odżywione potworki . Jak na razie rekord należy do Kostka z niebieskiej i wynosi 28 rzeczy! Wow!
Po śniadaniu dostaliśmy chwilkę na przebranie się w odświętne ubrania. Wyszliśmy z ośrodka i dotarliśmy do Kościoła pw. świętego Maksymiliana Kolbego w Szklarskiej Porębie. Przyszliśmy jednak o mniej więcej pół godziny za wcześnie. Ale przynajmniej było jeszcze kilka miejsc w środku. Jednak znacznie większa część kolonii usiadła na zewnątrz, na drewnianych ławkach w cieniu. Podczas mszy doszło do dość zabawnego incydentu (może nie dla wszystkich). A mianowicie pewni chłopcy z grupy o kolorze trawy usiedli na niewinnie wyglądającej ławce. W pewnym momencie usłyszeli trzask i bam! Spadli na ziemię! Ławka bowiem okazała się spróchniała. Po mszy (może nawet w trakcie ) chłopcy nie mogli się powstrzymać od śmiechu. Ciekawe, czy proboszcz też zareaguje tak entuzjastycznie . Po kościele wróciliśmy do ośrodka, żeby się przebrać. Potem wyruszyliśmy na spacer po Szklarskiej Porębie. Jednak nie wszyscy! Dzieci z Teatru Raj zaangażowane w przedstawienie „Oskar i pani Róża” zamiast świeżego powietrza zaczerpnęły powietrza z Sali, w której odbywała się próba. O 13:30 odbył się obiad- tym razem był krupnik- naprawdę pyszny! Na drugie przygotowano kotleta i ziemniaki- także smaczne. Podczas kolacji został pobity niesamowity rekord- Natalia Śliwińska zabrała ze sobą aż 60 fioletowych rzeczy! Szacuneczek!!!
Po ciszy poobiedniej jedni poszli na próbę, inni zajęli się aktywnością fizyczną. Siatka, kosz, piłka, kto co lubi . O 17:15 odbyło się przedstawienie Teatru Raj w reżyserii samej pani Teresy. Ja widziałam je dzisiaj po raz drugi, jednak znów wywarło na mnie ogromne wrażenie. Przepiękny i wzruszający spektakl został oparty na książce Érica-Emmanuela Schmitta. Co ciekawe, niektórzy koloniści (a także kadra) nie mogli powstrzymać łez. Pod koniec przedstawienia oprócz wypowiedzi aktorów słychać było także cichy szloch. Zachęcam wszystkich do przeczytania, a jeśli będzie taka możliwość, to do obejrzenia spektaklu! Tytułowe role grały siostry Piotrowskie- Natalia i Weronika. Po przedstawieniu poruszeni koloniści wybrali się na kolację. Standardowo- kanapeczki. I coś jeszcze- pasta rybna! Danie to zupełnie nie zdobyło sympatii jedzących .
Po kolacji przyszedł czas na kolorowy pogodny wieczór. Na początku każda grupa miała za zadanie przygotować „Nasze kolorowe ziarenko”. Tytuł dość zagadkowy, można go było różnie zrozumieć. Zaczęli niebiescy z dość zabawnym przedstawieniem o zasianiu i zebraniu plonów z ich niebieskich ziarenek. Następne były fioletowe dziewczynki, które dawały swojemu ziarenku różne dary- sympatię, humor, uśmiech itd. Na końcu „ziarenko przyjaźni”- Martynka Nieckarz, wyrosło i pozostało wśród nas. Później wystąpili żółci, którzy opowiedzieli nam historię swojej grupy. Teraz przyszła kolej na różowe, które wyrecytowały piękne wierszyki, jak mniemam własnego autorstwa. Potem zieloni siewcy zaprezentowali nam swoje drzewa- każdy miał inne. Niektóre nazwy były naprawdę egzotyczne! Na koniec wystąpiły czerwone. Ich występ był bardzo ciekawy i nieprzewidywalny! Wystąpiły one w reklamie specjalnego preparatu na urodę. Były nawet panie makijażystki, kamerzystki, prezenterki i profesjonalna widownia. Teraz przyszła kolej na Festiwal Piosenki. Skład jury w tym roku to- pani Teresa, pani Ola, ja , diakon Łukasz i pani Asia. Rozpoczął go występ dwóch dziewczynek z grupy fioletowej. Oceny z tego, co wiem, były następujące: 4, 5, 4, 5, 4. Najwyższe noty uzyskał występ sióstr- Agaty i Kingi Brudnickich z piosenką „ Sieje je”. Aż dwa razy wystąpił Józio Bisek- raz z „Pałacykiem Michla”, drugi raz z piosenką własnego autorstwa! Największa grupa- to cała grupa niebieska z piosenką „Mało nas”. Niestety noty nie były zachwycające. Zespół z grupy fioletowej podzielił los niebieskich. Dobry wynik uzyskało trio: Natalia Śliwińska, Bianca Okorafor i Wojtek Włodarczyk, śpiewający piosenkę Sylwii Grzeszczak. Jednak serca publiczności skradła malutka i słodziutka Zosia Dzieniszewska! Ciekawym występem była przeróbka dobrze znanej piosenki „Mrówka i pająk”- „Mączka i ziarno”. Na koniec ogłoszono wyczekiwane wyniki Biegu Rodzinek- były aż 4 trzecie miejsca, żadnego 10., 9., ani 8. miejsca! Wygrała rodzinka nr… SIEDEM! Brawo!!! Drugie zajęła za to rodzinka pierwsza. Gratulacje!!! Dzisiaj przyjechała do nas Natalia Piotrowska, została więc przywitana. Chustę dostała grupa zielona. Na dobranoc jeszcze tylko bajka Bruna Ferrera „Dwa ziarna” i modlitwa. Do zobaczenia jutro! 


Zuzia

„Z pamiętnika czerwonej pół-kadry”


DZIEŃ PIĄTY


27 lipca- piątek


Jest! Udało się- mój pamiętnik trafił wreszcie na stronę internetową! Dla niewtajemniczonych pisałam go każdego dnia, ale dopiero dzisiaj udało mi się uprosić o publikację. Dzisiejszy dzień, to tak naprawdę powtórka 25 lipca z drobnymi zmianami. Tylko wszystko na odwrót- młodsi wybrali się do Czech, starsi do Karpacza. Tak jak dwa dni temu mszy nie było (rano, wieczorem a i owszem ). Ja opiszę Wam tym razem wycieczkę za granicę. Wstaliśmy baaardzo wcześnie, już o 7:15 byliśmy na stołówce. Śniadanie- niespodzianka- parówki! Szczęścia nie było końca. Gorzej tylko, że dzisiaj jest piątek. Nie wiem jak inni, ale ja o tym fakcie zupełnie zapomniała. Ksiądz diakon nam o tym przypomniał, ale powiedział też, że w podróży post nie obowiązuje. Co za wspaniała wiadomość, zważając na kolację.
Od razu po śniadaniu udaliśmy się do autokaru, gdzie większość przespała najbliższą godzinę. Na początku dotarliśmy do Jaskiń Bozkovskich. Temperatura pod ziemią wynosiła 7 stopni Celsjusza! Na szczęście pobyt w nich nie był aż tak długi. Jednak nawet tak niska temperatura nie przeszkadzała w oglądaniu zabierających dech w piersiach widoków! Mnie szczególnie zachwyciły jeziorka z krystalicznie czystą i zapewne przerażająco lodowatą wodą. Wyjście z jaskini graniczyło z szokiem termicznym! Różnica jakichś 20 stopni to niemała gratka! Po jaskiniach przyszedł czas na mój ulubiony punkt programu- spacer w koronach drzew! Jechaliśmy tam co prawda baaardzo długo, jednak bez dwóch zdań- było warto! Moja galeria w telefonie zapełniła się pięknymi widokami Najciekawsze zdjęcia można było wykonać, gdy się rozpuściło włosy (dziewczyny heh) i poczekało na odpowiedni wiatr! Do wykonania zdjęcia najlepiej powinno się stać na samym szczycie- 820 m n.p.m. Efekt niesamowity! Dodatkową atrakcją był zjazd niezwykle długą rurą! Kosztował on 50 koron, a ja chciałam jeszcze kupić czekoladę (studencką ), więc zrezygnowałam. Niestety- nie byliśmy w żadnym sklepie . Dość zabawne było to, że pomimo przebywania zagranicą, czułam się jak w ojczyźnie. Na każdym kroku słyszało się polski, ewentualnie piękny język naszych nadodrzańskich sąsiadów . Spacer był naprawdę wspaniały, ten zapach drzew pozostanie na długo w mojej pamięci! Po koronach przyszedł czas na skocznię narciarską w Harrachovie. Szczerze mówiąc, nie zachwyciła. I jak na moje oko nadawała się raczej do gruntownego remontu niż skoków. Na szczęście nie spędziliśmy tam zbyt dużo czasu- śpieszyliśmy się na pyszniutką kolacyjkę. Niestety znów mięsną- gołąbki, bez ziemniaków . Oraz standardowe kanapki.
Po kolacji msza- kazanie księdza: „Ziarno czwarte, … i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”. Tym razem dużo do życzenia pozostawiała grupa niebieska- małe słodkie diabełki. Chustę otrzymała grupa czerwona! Hip hip, hurra! Następnie została odczytana bajka Bruna Ferrera „Sklep”, w formie dialogu pomiędzy niezastąpioną panią Izą a Olkiem Lewickim. Modlitwa wieczorna z okazji piątku to dziesiątka koronki do Bożego Miłosierdzia. Tym razem diakon się nie zaśmiał . Jutro bieg rodzinek! Nie mogę się doczekać!!! Długa noc przed kadrą…


Wasza wierna Zuzia

„Z pamiętnika czerwonej pół- kadry”

 

DZIEŃ SZÓSTY

 

28 lipca- sobota

Nareszcie! Nadszedł ten długo wyczekiwany dzień- Bieg Rodzinek! Ale zacznijmy od początku. Standardzik- msza i śniadanie. Jedynym odchyleniem od mojego planu było to, że wczoraj wmówiłam sobie, że zaczynamy śniadaniem, a że mieszkam w tym samym budynku, w którym znajduje się stołówka, to nastawiłam sobie budzik na dość późną godzinę. Za to budzik mojej koleżanki zadzwonił o 7:00! Jak najszybciej go wyłączyła, żeby nie przerywał nam cennego snu. Dopiero o 7:49 Natalia obudziła się, oznajmiając, że mamy 11 minut do mszy. W takim popłochu to chyba jeszcze nigdy nie byłyśmy. Jej udało się dotrzeć wcześniej, ja delikatnie się spóźniłam, ale na szczęście msza jeszcze się nie zaczęła. Podczas komunii zaśpiewałam i zagrałam piosenkę „Witaj pokarmie”. Niestety, nikt poza mną jej nie znał, a dodatkowo była wysoko, więc właściwie to miałam solówkę hah. Na śniadanie były smaczne serki kiri i  płatki kukurydziane.

Po śniadaniu nadszedł czas na ostatnie przygotowania do Biegu Rodzinek, który miał się zacząć o 10:00. Ja, jako osoba nieuczestnicząca bezpośrednio w Biegu, opuściłam ośrodek wcześniej. Moja stanowisko było pierwsze, prowadziłam je razem z klerykiem Piotrem, któremu na szczęście udało się przemóc anginę i wziąć udział w grze. Nasze zadanie naprawdę nie należało do łatwych- 11 słoiczków z ziarenkami, podpisanych numerkami, należało dopasować do nazw ziaren w tabelce. Dodatkowym utrudnieniem był czas- 3 minuty. Jednak nawet dla najsłabszej rodzinki nie był on przeszkodą. Aż dwu rodzinkom udało się poprawnie wykonać zadanie, które nam wydawało się nie do zrobienia. Gratulacje dla rodzinki 1. i 8.! Niestrudzony diakon Łukasz przygotował  w tym roku coś nieprostego- dwa utrudnienia- Biblia i rośliny! To zadanie dla prawdziwych znawców jednego i drugiego . Ooo, trochę sportu nikomu nie zaszkodzi ! Pani Agnieszka przygotowała dla niestrudzonych rodzinek „bieg z ziarnem piasku”. Wczoraj w czasie zebrania kadry były nawet próby czasu, ciekawe, czy dzieciaki pobiły nasz rekord . Dalej były przysłowia- u pani Asi, oczywiście związane z ziarnami! Następnie nasze rodzinki musiały wypełnić luki w cytacie z Ewangelii- to dopiero było skomplikowane! Tak niełatwą konkurencją zajmowała się pani Ola. To zadanie było znacznie zabawniejsze (wygrało nawet plebiscyt na najfajniejsze zadanie!)- nakładanie na siebie jak największej liczby ubrań, oczywiście na czas. Rekord to chyba 32 rzeczy! Biedne małe dzieci. Ubraniami zajmowała się pani Dominika. Kolejne zadanie to tabu- podobno bardzo trudne. Odpowiedzialny za nie był pan Michał. Iii… Koniec! Ale w Biegu rodzinek koniec, to nie pójście do pokoju, tylko zmierzenie się z niezmiernie trudnym quizem pani Teresy. Ciekawe, czy komuś udało się odpowiedzieć na wszystkie pytania . Potem koloniści dostali jeszcze góralki- śmietankowe lub kokosowe- do koloru, do wyboru . Po Biegu została jeszcze chwilka na regenerację w pokojach, a potem obiad. Tym razem był to barszcz czerwony z ziemniakami, ziemniaki, mizeria i kotlet mielony z otrębami jak panierką , może zasugerowano się naszym mottem hehe . 

Po obiedzie i ciszy poobiedniej młodsza grupa wybrała się do Żelaznego Tygla Walońskiego. Czekają ich tam warsztaty edukacyjne, robienie bransoletek bądź zabawa w glinie i oczywiście zwiedzanie. Niestety ja więcej Wam nie powiem, bo siedzę właśnie w biurze i piszę to zdanie, trzeba kiedyś znaleźć na to czas . Mam cichą nadzieję, że ktoś coś zapamięta, to dowiedzą się Państwo więcej. Z kolei starsza grupa udała się do Leśnej Huty w Szklarskiej Porębie. Będą tam mieli warsztaty, pokaz produkcji szkła i dokorowanie szklenek. Niestety nie było mnie z nimi, może ktoś z obecnych podeśle mi opis. Po wycieczce nadeszła pora na kolację. Tym razem stołówka nie zachwyciła- przygotowano dziwną rzecz mięsopodobną, jednakże była ona również pasztetopodobna, myślę więc, że poczęstowano nas pasztetową. Nie zdobyła ona jednak wielu fanów  wśród kolonistów. 

Po kolacji był czas na zakupy, który wykorzystałam. Pogodny wieczór zaczął się o 20:00. Pierwsze w tym roku „upomnienie” dało się we znaki szczególnie jednej dziewczynie, obecni na apelu na pewno dobrze wiedzą, o kogo chodzi . Około południa przyjechał do nas pan Andrzej Karsznia- pół-kadra/żółty, który otrzymał honorową koszulkę i identyfikator. Czerwone bułeczki przekazały chustę naszym dzielnym panom technicznym- Karolowi, Michałowi, Andrzeja i Roberta. Została przeczytana bajka, bardzo wzruszająca i mądra. Autor jak zwykle ten sam- Bruno Ferrero, a tytuł- „Strach na wróble”. Modlitwa- standardowa dziesiątka różańca. Po modlitwie odbyła się dyskoteka w rodzinkach. No to tyle na dziś. Pa!

„Z pamiętnika czerwonej pół-kadry”


DZIEŃ CZWARTY


26 lipca- czwartek


I kolejny kolonijny dzień przed nami! Wszystko zaczęło się klasycznie, no może nie do końca, bo msza odbyła się o 7:45. Tym razem ksiądz zasiał w nas Ziarno Trzecie: „…chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj…”, pierwszy raz zostały odczytane nasze intencje. Po mszy znów według schematu- śniadania. Standardowo- kanapki, brak płatków dzisiaj.
Po śniadaniu, o 9:15 i starsze, i młodsze grupy wybrały się w teren. Tylko że młodsze miały duże ułatwienie w postaci autokaru, ja byłam w gronie tych szczęśliwców hehe. Starszaki poszły góry, a dokładniej wjechały wyciągiem na Szrenicę. Postaram się tu przedstawić to, co usłyszałam od koleżanek z grupy. Więc tak: w czasie wjeżdżania, które trwało 20 minut, pewnej dziewczynce wypadł worek z bardzo cennymi przedmiotami! Ciekawe, kto z Was wie, o kogo chodzi. Przez to było małe opóźnienie, ale chyba udało się odnaleźć zgubę . Następnie koloniści (i kadra oczywiście) weszli do schroniska, które ponoć „pachniało” kapuśniakiem. I teraz zaczęła się katorga. Biedacy musieli schodzić po błocie, kamieniach, Bóg wie czym jeszcze! Było to 10 km, nie ma aż takiej tragedii, ale sama nie chciałabym być na ich miejscu. Na szczęście wszystkim udało się wrócić bez większych problemów. Więc to tyle, jeśli chodzi o starsze grupy, teraz pora na maluchy (nie czuję, że rymuję haha). Maluszki wybrały się do Zamku Śląskich Legend w Pławnie- jechały tam ponad godzinę! Zamek moim zdaniem to za dużo powiedziane- był to mały domek delikatnie przypominający zamek. Na początku dzieciaki zajęły się karuzelą- cóż za atrakcja! Przypomniała ona taką z wesołego miasteczka, miała narysowana postaci z bajek Disney’a na fasadzie. Żeby dało się ją zakręcić, należało użyć siły własnych mięśni. Następnie zajął się nami pan Szczepan w stroju średniowiecznego mnicha, zaprowadził nas do „kuźni talentów”, gdzie pokazał nam, jak się wyrabia stal. Wszyscy zainteresowani mogli się ustawić w kolejce i spróbować sami. Później wybraliśmy się do osławionego wcześniej zamku, który okazał się dosyć małą klitką, gdzie nawet krzeseł nie było. W izbie znajdowały się kukiełki (w ludzkich rozmiarach!), które później można było pociągnąć za sznurki- to chyba dzieciakom się najbardziej spodobało hah. Puszczono nam z głośników legendy śląskie czytane przez aktora. Pan Szczepan poruszał sznurkami w czasie odczytywania podań. Pierwsza była o rozmowie dwóch gentlemanów, ale w sumie nie jestem pewna, o co w niej chodziło. Następna była moja ulubiona- o parze zakochanych, którzy osaczeni na szczycie wierzy postanowili raczej skoczyć, niż się rozdzielić. Było to romantyczne i smutne, podobało mi się. Następna była o skąpym młynarzu i Duchu Gór. Nie pamiętam wszystkich, ale było coś o pięknej kasztelance zamkniętej pod ziemią, która zakochała się w rycerzu. Następnie zostaliśmy podzieleni na grupy według płci. Chłopcy poszli na litografię, dziewczynki na lepienie z gliny, później zamiana. Najsmutniejsze było to, że naszych glinianych wyrobów nie można było zabrać do domu. A zrobiłam taką piękną różę! Później wybraliśmy się do miejsca przy parkingu. Były tam jakby mury obronne i koń trojański. Niestety z powodu skwaru korzystanie z nich nie było przyjemne. Byliśmy tam przez około 15 minut, potem udaliśmy się do Arki Noego. Była ona naprawdę imponująco wielka! Jej długość wynosiła 40 metrów! Co ciekawe, zbudowało ją zaledwie pięciu mężczyzn w ciągu ośmiu miesięcy! Przed wejściem do Arki stały duże figurki zwierząt oraz wiosła nieco przypominające na pierwszy rzut oka łyżki. Mogliśmy oglądać tam przedmioty kultu religijnego, zarówno katolickiego, protestanckiego, jak i prawosławnego. Była nawet Biblia po niemiecku z XVIII wieku! Po Arce wreszcie do domu na obiad. Był dziś wyjątkowo smaczny- ziemniaki i bitki. A na deser- lody!
Po ciszy poobiedniej grupy zajęły się przygotowywaniem informacji na temat Szklarskiej Poręby. Potem kolacja- klasyczne kanapki, bez pomidora. Po kolacji pogodny wieczór. Zaczęły fioletowe, zaprezentowały nam Hutę Józefinę. W przedstawieniu występował właściciel tutejszych ziem- Ludwik Schaffgotsch wraz z małżonką Józefiną. Następnie na scenę weszli zieloni- pokazali dopracowany plakat przedstawiający kościół pw. Św. Maksymiliana Marii Kolbego. Powrócił Yellow Squad ze swoim talk show ,w ramach którego odbył się quiz wiedzy o kościele Bożego Ciała. Po żółtych różowe dziewczynki obrazkowo opowiedziały legendę o Kruczych Skałach. Potem grupa niebieska wyjaśniła, co oznaczają poszczególne pola w herbie Szklarskiej Poręby. Na końcu była grupa czerwona, mówiąca o Skwerze Radiowej Trójki. Zaprezentowała informacje o nim w formie dialogu starszych pań z dziećmi. Wszystkie występy zostały nagrodzone gromkimi brawami. Po scenkach zostały wyczytane rodzinki. Nie odbyło się bez śmiechu, a nawet łez! Była też niestety „wtopa”, za której przyczyną stoi nie kto inny, jak ja. Niedokładnie przepisałam nazwiska z listy „rodzinkowej” i okazało się, że jedna dziewczyna została pominięta. Przepraszam Cię Martyno! Mea culpa… Gdy rodzinki zostały przydzielone, zabrały się za małą integrację. Miejmy nadzieję, że udało się bez większych konfliktów interesów, ale wiadomo, rodziny się nie wybiera. Aaa, przed integracją jeszcze modlitwa i do łóżeczek Dobranoc!


Zuźka